W pewnym momencie klacz zarżała. Ale
nie tak jak na początku. To był raczej krzyk. Ból, cierpienie,
chęć przetrwania. Maya obudziła się ze snu, który utkała by
zatuszować strach. Maya zamknęła oczy, zaczęła uspokajać Lunę,
głaskała ją, śpiewała coraz głośniej, po chwili przestała się
kontrolować. Płakała. Wołała o pomoc, ale nikt nie przychodził.
Nie zostawi tutaj Luny, choćby miała umrzeć z głodu, nie opuści
jej w tym momencie! Krzyczała, klacz rżała razem z nią. Nadszedł
moment rozwiązania. Nie można było tego nie usłyszeć. W końcu
ktoś wszedł do stajni. Katy zobaczyła łzy, klacz podczas porodu,
pełno krwi, cierpiącą klacz, doprowadzoną do ostateczności Mayę.
Stała jak wryta. W końcu pobiegła po pomoc. - nie zostawiaj mnie
tu! - krzyczała Maya przez łzy – nie dam rady już dłużej!
Błagam! Pomóż mi! -prosiła dziewczyna. Katy jednak wybiegła.
Niedługo potem mama Mayi, weterynarz. Wszyscy byli na miejscu.
Gotowi na poród. Jednak nikt nie słyszał rozpaczy dziewczyny i
konia tak długo błagających o pomoc.
Więc tak. Nauki mnóstwo ale jadę pojutrze do Lalina :) I jestem mega szczęśliwa, pomimo tego że koleżanka mnie zrobiła w dupę ;< W każdym razie mam nadzieję na skoki bo w teorii opanowałam oddawanie rąk przy skoku - muszę wypróbować a przy 50 cm to się nie bardzo da ;/ Tak więc liczę na 120 :)
Gejsza
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz