Zapowiadał się normalny nudny dzień. Od rana głucho snułam
się po pokojach, kiedy to zadzwonił telefon z propozycją nie do odrzucenia. Zaraz poinformowałam resztę domowników i zaczęliśmy się
szykować. Już wiedziałam
że to będzie
cudowny dzień, przecież
jechałam do stajni. Nie pamiętam dokładnie kiedy zaczęłam jeździć konno, jednak na początku nie było w tym czegoś takiego. Dopiero później zaczęłam
dostrzegać magię
w tych pięknych zwierzętach i przerodziło się to w miłość. Całą drogę
nie mogłam przestać
myśleć o tych stworzeniach, a gdy już byliśmy na miejscu od razu popędziłam do stajni. Sam fakt że tylko chwila dzieli mnie od cudownych przygód na końskim grzbiecie, sprawiał że moje serce śmiało się i unosiło
z radości. Gdy tylko dosiadłam srokatej klaczy, ruszyła
dostojnym krokiem. Na początku zaczęłyśmy od kłusowania, w którym krok za krokiem
stawiany był dumnie i z gracją, jak na klacz przystało. Po chwili zaczęłam przyśpieszać
tępo. Zaczęłyśmy zbliżać się do jeziora. Wjechałyśmy do wody, a ona radośnie rozchlapywała wodę
na boki. W tym czasie zdałam sobie sprawę, że nigdy nie jechałam galopem i że kiedyś
muszę spróbować.
Czułam, że to właśnie ten dzień. To właśnie dziś miałam stawić
czoła największej
przyjemności i strachu w jednym. Wyszłyśmy z wody, i znów zaczęłyśmy spokojnym, dumnym kłusem. Wzięłam duży
oddech w moje płuca, oczy zaświeciły mi się
ze strachem i zarazem wielką radością. Sprawdziłam strzemiona i złapałam mocniej wodze, po czym docisnęłam mocniej łydki dając
jej znak. A ona zerwała się do biegu i od teraz klacz i ja stanowiłyśmy jedność.
Czułam że płynę w powietrzu, mknąc po łące. Wiatr rozwiewał jej grzywę, a słońce nadawało blask tym końskim oczom. Byłam wolna od zmartwień, złudzeń w moim własnym
świecie, gdzie istnieje tylko pęd i wiatr, który nie mógł
nas dogonić. Tylko ja i ona, jako jedna myśl i ciało. Galopem przed siebie, ledwo stykając się z ziemią.
Byłyśmy lekkie i swobodne, jak na czystym
niebie ptak. Pędziłyśmy tam gdzie horyzont, drga niebieską linią wprost w otwarte wrota chmur, siwych
chmur, tam gdzie powstaje nowy dzień. Miałyśmy roziskrzone oczy, pełne szczęścia
i radości z poczucia odzyskanej wolności. Serce biło mi jak oszalałe, a łzy szczęścia
spływały do oczu. Jednak wszystko co piękne szybko się kończy i również my zakończyłyśmy nasz bieg wolności. A byłyśmy już
tak blisko nieba, a jednocześnie tak daleko. Zawróciłyśmy w stronę
domu, leniwym stępem, mijając
te piękne pejzaże.
Czułam nadal łomot
serca, i przypływ adrenaliny. A nie chciałam by ta przygoda zakończyła się stępem, jednakże
nie mogłam znów galopować. Dumnym, podniosłym kłusem podjechałam pod stajnię. Zsiadłam
z klaczy, rozsiodłałam i odprowadzając widziałam te jej piękne oczy. One mówiły do mnie, tylko co? Odchodząc obiecałam jej że
wrócę, i zrobimy to znowu, jednak tym razem
nie będę się bać bo jeżeli
bym zginęła, to w przekonaniu tego co kocham. Siedząc w aucie, w drodze do domu już
wiedziałam co to jest miłość, szczęście
ale zarazem strach. To najpiękniejsze co mogło mnie spotkać. A Ty jeżeli
nigdy nie kochałeś konia, nigdy tego nie zrozumiesz. Jeżeli nie dosiadłeś końskiego grzbietu, nigdy nie zrozumiesz
tego czym się zachwycam. Więc może spróbuj? Może stracisz tylko czas, albo odnajdziesz pasję …
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz