piątek, 9 listopada 2012

Bieg wolności


Zapowiadał się normalny nudny dzień. Od rana głucho snułam się po pokojach, kiedy to zadzwonił telefon z propozycją nie do odrzucenia. Zaraz poinformowałam resztę domowników i zaczęliśmy się szykować. Już wiedziałam że to będzie cudowny dzień, przecież jechałam do stajni. Nie pamiętam dokładnie kiedy zaczęłam jeździć konno, jednak na początku nie było w tym czegoś takiego. Dopiero później zaczęłam dostrzegać magię w tych pięknych zwierzętach i przerodziło się to w miłość. Całą drogę nie mogłam przestać myśleć o tych stworzeniach, a gdy już byliśmy na miejscu od razu popędziłam do stajni. Sam fakt że tylko chwila dzieli mnie od cudownych przygód na końskim grzbiecie, sprawiał że moje serce śmiało się i unosiło z radości. Gdy tylko dosiadłam srokatej klaczy, ruszyła dostojnym krokiem. Na początku zaczęłyśmy od kłusowania, w którym krok za krokiem stawiany był dumnie i z gracją, jak na klacz przystało. Po chwili zaczęłam przyśpieszać tępo. Zaczęłyśmy zbliżać się do jeziora. Wjechałyśmy do wody, a ona radośnie rozchlapywała wodę na boki. W tym czasie zdałam sobie sprawę, że nigdy nie jechałam galopem i że kiedyś muszę spróbować. Czułam, że to właśnie ten dzień. To właśnie dziś miałam stawić czoła największej przyjemności i strachu w jednym. Wyszłyśmy z wody, i znów zaczęłyśmy spokojnym, dumnym kłusem. Wzięłam duży oddech w moje płuca, oczy zaświeciły mi się ze strachem i zarazem wielką radością. Sprawdziłam strzemiona i złapałam mocniej wodze, po czym docisnęłam mocniej łydki dając jej znak. A ona zerwała się do biegu i od teraz klacz i ja stanowiłyśmy jedność. Czułam że płynę w powietrzu, mknąc po łące. Wiatr rozwiewał jej grzywę, a słońce nadawało blask tym końskim oczom. Byłam wolna od zmartwień, złudzeń w moim własnym świecie, gdzie istnieje tylko pęd i wiatr, który nie mógł nas dogonić. Tylko ja i ona, jako jedna myśl i ciało. Galopem przed siebie, ledwo stykając się z ziemią. Byłyśmy lekkie i swobodne, jak na czystym niebie ptak. Pędziłyśmy tam gdzie horyzont, drga niebieską linią wprost w otwarte wrota chmur, siwych chmur, tam gdzie powstaje nowy dzień. Miałyśmy roziskrzone oczy, pełne szczęścia i radości z poczucia odzyskanej wolności. Serce biło mi jak oszalałe, a łzy szczęścia spływały do oczu. Jednak wszystko co piękne szybko się kończy i również my zakończyłyśmy nasz bieg wolności. A byłyśmy już tak blisko nieba, a jednocześnie tak daleko. Zawróciłyśmy w stronę domu, leniwym stępem, mijając te piękne pejzaże. Czułam nadal łomot serca, i przypływ adrenaliny. A nie chciałam by ta przygoda zakończyła się stępem, jednakże nie mogłam znów galopować. Dumnym, podniosłym kłusem podjechałam pod stajnię. Zsiadłam z klaczy, rozsiodłałam i odprowadzając widziałam te jej piękne oczy. One mówiły do mnie, tylko co? Odchodząc obiecałam jej że wrócę, i zrobimy to znowu, jednak tym razem nie będę się bać bo jeżeli bym zginęła, to w przekonaniu tego co kocham. Siedząc w aucie, w drodze do domu już wiedziałam co to jest miłość, szczęście ale zarazem strach. To najpiękniejsze co mogło mnie spotkać. A Ty jeżeli nigdy nie kochałeś konia, nigdy tego nie zrozumiesz. Jeżeli nie dosiadłeś końskiego grzbietu, nigdy nie zrozumiesz tego czym się zachwycam. Więc może spróbuj? Może stracisz tylko czas, albo odnajdziesz pasję

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz