Biegła. Gałęzie uderzały ją po twarzy, szarpały koszulę, ciągnęły za spodnie. Nagle potknęła się o konar, upadła. Nie mogła wstać. Coś ciągnęło ją w stronę ziemi. Niewypowiedziana moc. W końcu po długiej walce oderwała się. Kiedy tylko to zrobiła przerażona zamarła w bezruchu. Kilka metrów przed sobą zobaczyła umierającego konia. Siwego w hreczce. Z niesamowitą grzywą, różowymi chrapami i cudownym ogonem. Podbiegła. Upadła przy nim. W tym momencie serce jej stanęło. Maya rozpoznała tego konia. Czy to? Nie. To niemożliwe. A może. Nie, to nie może być ona!- Mayę coś ścisnęło w gardle. Wydawało jej się, że poznaje te piękne oczy, proszące o przyjaźń, kopyta z takim wdziękiem stąpające po ziemi. - Luna.- odezwała się dziewczyna i zamilkła. Nie mogła wypowiedzieć słowa. Leżała i patrzyła. Chłonęła całą sobą ciało umierającej przyjaciółki.
PS. Już niedługo części opowiadania będą dłuższe. Prosimy o cierpliwość ;)
By Gejsza
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz