Maya wbiegła na polanę. Zaczęła
wołać Lunę. Najpierw głośno, potem coraz ciszej i ciszej aż
wreszcie umilkła. Pobiegła do stajni po ulubione smakołyki klaczy.
Poszła na pastwisko. Było potężne. Maya przemierzyła całe
wzdłuż i wszerz. W końcu usiadła w cieniu drzew. Zaczęła
płakać. Z bólu. Co się stało z jej koniem? Którego tak kochała,
cierpiała, gdy musiały się rozstać choć na chwilę. Teraz jej
nie ma. Koniec wspólnego życia. Zaczęła się modlić przez łzy.
Jej ostatni etap w życiu był smutny, zły, nie taki. Dziewczyna
płakała, znowu, kolejny raz. Wielkie jak groch łzy spływały po
jej policzkach. Po pewnym czasie dziewczyna już nie mogła łkać.
Cichutko chlipała. Nie miała już siły, zabrakło nawet łez. Nie
wiedziała co się stało z klaczą. Nie wiedziała, gdzie są
wszyscy. Wiedziała tylko, że bez Luny, to nie to samo. - błagam –
prosiła w myślach Boga- wiem, że zaniedbywałam to ostatnio, ale
pomóż mi znaleźć moje maleństwo. Tęsknię za nią. Boję się.
Proszę, to moja ostatnia prośba. - Maya otarła rękawem zielonej
koszuli łzy spływające ciągle po policzkach. Wstała i poszła w
głąb lasu.
Jutro na ostatni trening :( Nie wsiadłam dzisiaj bo dość że pogoda do dupy to jeszcze kowal przyjechał. Świetnie. Idzie się załamać. Nawet jakby mi jutro ustawił 150 to i tak się zabiję na obozie. Sprzeczne uczucia. Radość i takie załamanie że szok :(
Gejsza
fajny blog :D
OdpowiedzUsuńzapraszam do mnie:
http://blog-horses.blogspot.com/
http://blogpieskiezycie.blogspot.com/